Untitled Document
:: Korespondenci wojenni - Fotografia wojenna.
Jest pod Akwizgranem pole bardzo szerokie
tam-to starli się dwaj baronowie
Są mężni i dzielni wielce
a konie ich rącze są i rwące
Tęgo spinają je ostrogami, puszczają cugle
Całą siłą zetrą się z sobą
Tarcze się łamią, lecą w sztuki,
kolczugi się drą, rzemienie trzaskają,
łęki skręcają się, siodła spadają na ziemię
Sto tysięcy ludzi płacze patrząc na nich.
SŁOWO
Tekst ten nieprzypadkowo rozpoczyna fragment "Pieśni o Rolandzie", XI-wiecznego eposu rycerskiego, nieznanego autora. Utwór ten przedstawia bitwę w wąwozie Roncevaux, któą w roku 778 stoczył Karol Wielki, podczas wojny z Saracenami. Poszukując początków korespondencji wojennej, nie sposób pominąć "Pieśni o Rolandzie". Nie sposób również nie wspomnieć o zasługach Galla Anonima, Jana Długosza, czy choćby Mikołaja Trąby, któremu przypisuje się autorstwo "Cronica conflictus Wladislai regis Poloniae cum Cruciferis anno Christi 1410" - dokładnego opisu przebiegu bitwy pod Grunwaldem, z punktu widzenia naocznego świadka.
A jeszcze wcześniej? Czyż "Iliada" Homera, powstała w VII wieku p.n.e., zawierająca szczegółowy opis wojny trojańskiej, nie jest właśnie dokumentem wojennym? Zresztą pierwszy, desygnowany oddział informacji wojennej, pojawił się już w szeregach armii Aleksandra Macedońskiego, który bardzo dbał o to, ażeby wieści o jego niebywałych sukcesach militarnych, lotem błyskawicy obiegały cały kontynent.
Dość wspomnieć o wymiarze propagandowym pracy korespondenta wojennego - wszak nie zawsze chodzi i przekazanie jedynie suchej informacji. Już Napoleon docenił ten walor, choć jego antagoniści, tacy jak Wellington, uważali, że informowanie opinii publicznej o przebiegu działań wojennych jest nie tylko zbędne, ale i niebezpieczne. Zresztą, sto lat później pogląd ten podzielił sam Winston Churchill, nazywając BBC "wrogiem we własnym domu". Zgoła odmiennego zdania był Karl von Clausewitz, który aprobatę dla informacji wojennej najlepiej wyraził w dwóch zdaniach: "wojna nie jest sprawą żołnierzy, lecz całych narodów" oraz "propaganda jest bronią jak karabin, tyle że znacznie skuteczniejszą".
OBRAZ
O słowie dość już powiedziano powyżej, wspominając Homera i Długosza. A obraz? Przecież "Bitwa pod Grunwaldem" Matejki, lub "Panorama Racławicka" Kossaka i Styki, to nic innego jak przekaz wojenny, który nie tylko robi piorunujące wrażenie, ale jest ważnym nośnikiem informacji, dzięki chociażby pietyzmowi, z jakim odtworzone zostały detale - od całego pola bitwy, do pojedynczej klamry przy końskim popręgu. Jednak nas interesują głównie zdjęcia. XIX-wieczny rozwój fotografii, umożliwił użycie obrazu jako nośnika informacji. Celowo nie poświęcę tu miejsca Rogerowi Fentonowi, który wykonywał sztucznie ustawiane zdjęcia już podczas Wojny Krymskiej. Znacznie więcej uwagi należy się natomiast fotoreporterom wojennym z okresu wojny secesyjnej, z Matthewem Bradym na czele. To właśnie Brady wprowadził obraz okrucieństwa wojny, w spokojne życie cywilów, mieszkających setki kilometrów od linii frontu. Ciało zabitego konfederata wprawiało w osłupienie i przerażenie opinię publiczną, i po raz kolejny potwierdzało, jak silnym nośnikiem informacji - ale i emocji - jest obraz. Tak właśnie narodził się fotoreportaż wojenny.
Sztuka fotoreportażu, nie tylko wojennego, przeżyła gwałtowny rozkwit podczas drugiej wojny światowej. Dawno zapomniano o dagerotypoach, nie potrzebne były już wielkoformatowe, drewniane aparaty fotograficzne, sprzęt fotograficzny stawał się coraz mniejszy, lżejszy, poręczniejszy i łatwiejszy w obsłudze. W 1935 roku Kodak wprowadził na rynek pierwszy kolorowy film fotograficzny, a niespełna rok później Agfa rozpoczęła już jego masową produkcję... Zaczęła się nowa era fotografii. Także tej wojennej.
I właśnie na obrazie skupiać się będzie niniejsza praca.
NAJSŁYNNIEJSI KORESPONDENCI I FOTOGRAFOWIE
Melchior Wańkowicz (1892-1974) - Polska - najbardziej znany z "Bitwy o Monte-Cassino", która ukazała się już w 1947 roku. Podczas II wojny światowej pracował jako korespondent wojenny II Korpusu generała Władysława Andersa. Wańkowicz opisując każdy detal bitwy, nie pominął tak ważnych jej aspektów, jak ukształtowanie terenu, czy sposób dostawy zaopatrzenia w trudnych, górskich warunkach. Sam niejednokrotnie narażał życie, aby dostarczyć nam jak najwierniejszego obrazu warunków bitwy.
Robert Capa (1913-1954) - USA - Węgier z pochodzenia, fotograf wojenny, dokumentujący między innymi hiszpańską wojnę domową, wojnę chińsko-japońską oraz oczywiście drugą wojnę światową. Współpracował z magazynem Life. Jest autorem słynnych zdjęć "Padający żołnierz" oraz cyklu zdjęć z lądowania aliantów w Normandii. Zginął "na posterunku", podczas wojny w Indochinach.
Ernie Pyle (1900-1945) - USA - pracę korespondenta podczas dugiej wojny światowej zaczął od bombardowanego Londynu w 1940 roku. Potem uczestniczył w kampanii afrykańskiej i włoskiej. Wraz z żołnierzami lądował pod Anzio, w Normandii oraz na Okinawie. Zginął pod ogniem japońskich karabinów maszynowych niedaleko Okinawy, w 1945 roku.
Joe Rosenthal (1911-2006) - USA - urodzony w Waszyngtonie, w żydowsko-rosyjskiej rodzinie. W 1932 roku podjął pracę fotografa w jednej z gazet z San Francisco. Odrzucono jego prośbę o przyjęcie do armii, ze względu na słaby wzrok. Jako cywilny fotograf brał udział w walkach na Iwo-Jimie, gdzie wykonał swoje najsłynniejsze zdjęcie "Podniesienie flagi".
Dimitrij Nikołajewicz Baltermanc (1912-1990) - ZSRR - pracował dla "Izwiestji". Z wykształcenia matematyk, uznawany jest za prekursora nowoczesnego fotoreportażu wojennego. Uczestniczył w walkach o Moskwę, Sewastopol, Stalingrad, Wrocław... Był dwukrotnie ranny. Zdobywca wielu nagród na międzynarodowych wystawach fotografii.
Jewgienij Chałdej (1917-1977) - ZSRR - oficer Armii Czerwonej, który przeszedł szlak bojowy spod Moskwy aż do Berlina. Współpracował z gazetami "Aganiok" i "Prawda". Sporządził szczegółową dokumentację fotograficzną procesu w Norymberdze dla agencji TASS. W 1995 roku osobiście poznał Joe Rosenthala.
Wasilij Grossman - (1905-1964) - ZSRR - korespondent "Krasnej Zwiezdy". Zdecydował się dołączyć do Armii Czerwonej, gdy w 1941 roku w Berdyczowie, Niemcy zabili mu matkę. Przeszedł szlak bojowy od Moskwy, przez Stalingrad, Łuk Kurski, aż do Berlina. Jego opisy wyzwolenia Treblinki były tak sugestywne, że odczytano je podczas procesu w Norymberdze, jako jeden z aktów oskarżenia.
Lothar-Günther Buchheim (1918-2007) - Niemcy - pisarz, malarz. Podczas drugiej wojny światowej zaciągnął się do Kriegsmarine, gdzie służył między innymi na łodziach podwodnych, jako korespondent wojenny. Zaowocowało to stworzeniem najbardziej znanego utworu Buchheima - bestsellerowej powieści "Das Boot".
Johannes Hähle (1906-1944) - Niemcy - wojskowy korespondent wojenny służacy w szeregach Propagandakompanie. Dokumentował walki 6. Armii na froncie wschodnim. Ranny, wrócił do Niemiec, gdzie krótko pracował w redakcji w Poczdamie. W 1942 roku fotografował masakrę w Babim Jarze. W latach 1943-44 działał na froncie afrykańskim oraz w Belgii i Francji. Zginął w Normandii, 10 czerwca 1944 roku.
Johannes-Matthias Hönscheid (1922-2001) - Niemcy - korespondent wojenny służacy w Fallschirmjäger. Jako jedyny korspondent wojenny odznaczony został Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża, za męstwo wykazane pod Monte Cassino. Po śmierci Hitlera został rzecznikiem tymczasowego rządu admirała Karla Dönitza.
ZDJĘCIA - LEGENDY
Najbardziej legendarne i rozpoznawalne zdjęcie wojenne na świecie - "Podniesienie flagi" Joe Rosenthala, dotarło do Ameryki na czas, aby trafić akurat do niedzielnego wydania "New York Timesa". Był 25 lutego 1945 roku. Fotografia ta udowadniała, że zdjęcie wojenne nie musi przedstawiać okrucieństwa wojny, aby wywołać w odbiorcy określone emocje. Rosenthal oddał w niej ofiarność, odwagę i chwałę. Wszystko to, czego potrzebowali pozostający w domach Amerykanie, trwożnie oczekujący na wieści z Pacyfiku. Jeden z nich, czternastoletni Willard Ross, napisał wówczas list do redakcji "Kansas City Star", z propozycją postawienia pomnika wzorowanego na zdjęciu, co zrealizowano w 1954 roku, odsłaniając Marine Corps War Memorial w Arlington, w Waszyngtonie.
Samo zdjęcie powstało 23 lutego 1945 roku, na szczycie wulkanu Suribachi, na japońskiej wyspie Iwo-Jima. Żołnierze Marines, wykrwawieni niemal tygodniowymi walkami o ten wyłaniający się z Pacyfiku skrawek wulkanicznego pyłu, zdobyli właśnie górujący nad wyspą wulkan Suribachi. Jednak same walki o panowanie nad całym terenem, miały potrwać aż do 16 marca.
Rosenthal przybył na Iwo-Jimę tego samego dnia, jako jeden z wysłanników Associated Press. Obsługa prasowa całej operacji była aż za dobra. Dziennikarze towarzyszyli Marines niemal na każdym kroku. Do ich dyspozycji oddane zostały wojskowe hydroplany i barki desantowe. Już pierwszego dnia inwazji, z Iwo-Jimy do Ameryki dostarczono kilkadziesiąt pakunków ze zdjęciami, dokumentami i artykułami prasowymi. Kilka dni później, telewizja CBS wyemitowała pierwszy na świecie reportaż na żywo, z walk o Iwo-Jimę.
Wróćmy jednak do zdjęcia Joe Rosenthala. Z czysto reporterskiego punktu widzenia, jest ono słabe, głównie ze względu na brak możliwości rozpoznania znajdujących się na nim żołnierzy. Wystarczy wspomnieć o kłopotach z późniejszym ich zidentyfikowaniem. Sama flaga, jest drugą, jaka załopotała tego dnia na Suribachi. Pierwszą flagę zabrał dowódca 2 Batalionu, komandor Chandler Jones, każąc swoim ludziom wymienić ją na większą i lepiej widoczną. Właśnie ten moment uchwycił Rosenthal: wielka flaga, zatknięta na znalezionej nieopodal rurze, powędrowała do góry, rozpościerając się nad Iwo-Jimą. Fotografowi zarzucono niebawem, że zdjęcie było ustawione i sfabrykowane na potrzeby prasy, jednak nie udało się znaleźć na to jakichkolwiek dowodów.
Pomimo wszystkich tych okoliczności, zdjęcie Rosenthala stało się ikoną fotografii wojennej, jednym z jej najważniejszych dokonań. Jak ważnym się stało, niech świadczą miliony reprodukcji, znaczków pocztowych i figurek. Jeszcze w tym samym roku Rosenthal otrzymał nagrodę Pulitzera, a Amerykanie uznali "Podniesienie flagi" za symbol zwycięstwa.
W ramach ciekawostki warto dodać, że 11 września 2001 roku, fotograf Thomas Franklin zrobił zdjęcie,
które natychmiast zostało porównane do fotografii Rosenthala.
Trzech strażaków z Nowego Jorku, zawiesza flagę na ruinach World Trade Center.
"Jeżeli twoje zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, to znaczy, że nie podszedłeś wystarczająco blisko" - powiedział niegdyś Robert Capa. Na potwierdzenie tych słów, 6 czerwca 1944 roku wylądował na plaży w Normandii w jednym z pierwszych rzutów. Trafił do sektora "Easy Red" na plaży Omaha, czyli tam, gdzie ostrzał był najbardziej intensywny i wściekły. Inni reporterzy wysłani do Francji podczas D-Day, wylądowali na słabiej bronionych odcinkach wybrzeża, lub w związku z bardzo niesprzyjającą pogodą, postawili stopę na suchym lądzie dopiero po zdobyciu plaż przez aliantów.
Jedynie Capa "podszedł wystarczająco blisko", dokumentując zdobywanie plaży Omaha pod ciężkim ogniem nieprzyjaciela. I widać to na jego zdjęciach! Ich porywająca dynamika i ekspresja sprawiły, że przekaz ciężkich walk podczas D-Day jest niemal namacalny. Jednym z takich zdjęć jest to, zrobione Edwardowi Reganowi, żołnierzowi amerykańskich Rangersów. Lekko poruszone, niezwykle dynamiczne, powoduje, że patrząc na nie, odbiorca niemal odruchowo kuli się pod ostrzałem niemieckich MG42. Steven Spielberg, zafascynowany zdjęciami Capy, próbował nawet odwzorować ukazane na nich warunki w "Szeregowcu Ryanie".
Tego dnia, Capa, po wykonaniu 106 zdjęć, wrócił z plaży na jednej z barek desantowych. Niezwłocznie wysłał swoje zdjęcia do redakcji magazynu Life, gdzie przez nieuwagę wywołanie tego cennego materiału fotograficznego powierzono praktykantowi, Dennisowi Banksowi. Podczas procesu wywoływania zdjęć, Banks popełnił błąd, który bezpowrotnie uszkodził niemal wszystkie negatywy Capy z plaży Omaha. Przetrwało zaledwie 11 fotografii, które znamy dzisiaj. A pośród nich, zdjęcie Edwarda Regana, szukającego schronienia pod gradem niemieckich kul, 6 czerwca 1944 roku, na plaży we Francji.
Był 21 września 1942 roku. "W Warszawie nie ma już dzielnicy żydowskiej!" - tak zatytuowany raport z akcji Jürgena Stroopa, zawierający powyższe zdjęcie, wylądował na biurku Himmlera już następnego dnia. Ze względów bezpieczeństwa i dla zachowania tajemnicy, zrobiono tylko trzy kopie. Jednak wszystkie zachowały się między innymi po to, aby być wykorzystanymi podczas procesu w Norymberdze.
Do dziś trwa spór o tożsamość chłopca, którego na zdjęciu uchwycił podobno sam
SS-Obersturmführer Franz Konrad. Najbardziej prawdopodobna hipoteza mówi, że to Artur Siemiątek, urodzony w Łowiczu, w 1935 roku. W plecy chłopca dumnie celuje Josef Blösche, nazywany przez mieszkańców getta "Rzeźnikiem". Artur prawdopodobnie zginął w Treblince. Blöschego sprawiedliwość dopadła dopiero w latach 60-tych, gdy rozpoznano go pośród pracowników jednej z NRDowskich kopalni.
Mówi się, że "Hitler zdobył Paryż, ale nie zdobył Wieży Eiffla". Niemiecki przywódca, przybył do Paryża krótko po jego zajęciu, w towarzystwie architekta Alberta Speera i rzeźbiarza Arno Brekera. Był zakochany w tym mieście do tego stopnia, że chciał odtworzyć jego struktury w sercu Berlina. Powyższa fotografia zyskała ogromny wymiar propagandowy. Oto niemiecki hegemon na tle symbolu stolicy państwa, które upodliło Niemcy w Wersalu. Mało kto jednak wie, że niestety Wieży Eiffla nie dane było mu poznać - z okazji wizyty Hitlera, Francuzi przecięli liny w windach i uszkodzili schody. Wodzowi pozostało jedynie zrobienie zdjęcia na tle konstrukcji, oczywiście w towarzystwie Speera (po lewej) i Brekera.
12 lipca 1942 roku, młodszy politruk Aleksiej Gordiejewicz Jeremienko, poderwał ludzi 220 Batalionu 4 Dywizji Strzeleckiej do ataku, podczas bitwy w okolicach Woroszyłowgrodu. W tym samym momencie, korespondent wojenny agencji TASS, Max Alpert, schowany w dołku strzeleckim, wykonał Jeremience zdjęcie, które wkrótce stało się legendarne. Dzierżący w dłoni pistolet TT-33 Jeremienko, padł śmiertelnie rażony niemiecką kulą kilkanaście metrów dalej, a aparat Alperta rozprysnął się trafiony jakimś zbłąkanym odłamkiem. Jednak samo zdjęcie przetrwało i opublikowane pod tytułem "KomBat", wnet urosło do rangi symbolu męstwa żołnierzy Armii Czerwonej. Tożsamość Jeremienki udało się ustalić dopiero w 1974 roku, a w roku 2011 Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz nadał mu tytuł Bohatera Ukrainy.
18 grudnia 1944 roku w Ardenach, na drodze z Poteau do Recht, żołnierze z Kampfgruppe Hansen, wchodzącej w skład 1 Dywizji Pancernej LSSAH, zorganizowali zasadzkę, w którą wpadł konwój amerykańskiego 18 Szwadronu Kawalerii. Niemieckie oddziały propagandowe natychmiast zjawiły się na miejscu, tworząc bogatą dokumentację fotograficzną i filmową tego sukcesu. Grenadierzy chętnie pozowali fotografom, wskazując na amerykańskie pojazdy płonące na poboczu drogi. Niemcy zniszczyli dużą ich ilość - na zdjęciach oprócz kilku Jeepów Willysów widać sporo pojazdów M3 Halftrack i co najmniej jeden M8 Greyhound. Wówczas zrobiono jeszcze jedno zdjęcie, które stało się jednym z najsłynniejszych "niemieckich" zdjęć wojennych. Niestety zdjęcie wykonane zostało przez anonimowego Kriegsberichtera z Waffen-SS. Personaliów przedstawionego na nim SS-mana również nie udało się ustalić. Niektóre źródła podają, że żołnierz na zdjęciu nazywa się Walter Armbrusch, jednak informacja ta nigdzie nie znajduje potwierdzenia.
Jak silne uczucia wyzwala w nas fotografia? Ale również jak bardzo możemy się mylić na nią patrząc? Nie znając kontekstu, odbiór obrazu może mocno rozmijać się z prawdą. Świetnym przykładem jest kolejne, bardzo znane, wojenne zdjęcie, autorstwa Eddy'ego Adamsa z Associated Press, wykonane w Sajgonie, 1 lutego 1968 roku. Oto kat i jego ofiara. Zimna egzekucja - strzał w głowę. Kat? Ofiara? Nic bardziej mylnego! Rewolwer trzyma Nguyen Ngoc Loan - generał miejscowej policji. Loan mierzy w głowę oficera Vietcongu, Nguyena Van Lema. Człowieka, którego oddział, w ramach Ofensywy Tet, z zimną krwią wymordował rodziny niemal wszystkich członków sajgońskiej policji. Lem próbował uniknąć kary, przebierając się w cywilne ubrania. Natomiast Loan, niedługo przed zrobieniem tego zdjęcia wizytował doły pełne ofiar Lema - dzieci, kobiet i starców, pośród których rozpoznał wielu swoich przyjaciół.
Zdjęcie Adamsa nagrodzono Pulitzerem, jednak sam autor żałował, że kiedykolwiek je zrobił. Jego wymowa bezsprzecznie oskarża Loana o dokonanie bezdusznej egzekucji na niewinnym człowieku. Adams pisał w tygodniku Time: "Generał zabił zbrodniarza, ja tą fotografią zabiłem generała. Aparat fotograficzny to najgroźniejsza broń. Ludzie wierzą obrazom, ale te kłamią, nawet jeśli nie są zmanipulowane."
Pozostając jeszcze na chwilę w Wietnamie; Huynh Cong Ut uchwycił jedno z najbardziej znanych wojennych zdjęć w historii, nagrodzone Pulitzerem w 1972 roku. Zdjęcie przedstawia dzieci, uciekające przed napalmem zrzuconym na wioskę Trang Bang. Główna postać na środku zdjęcia, to 9-letnia Kim Phuc. Zdjęcie to często przytaczane jest podczas dyskusji o priorytetach fotoreportera wojennego - czy zrobić "dobre" zdjęcie, czy jego kosztem pomóc cierpiącym. Jednak mało kto wie, że zaraz po naciśnięciu migawki, autor tego zdjęcia udzielił poparzonej Kim pierwszej pomocy, po czym zabrał ją do samochodu i natychmiast zawiózł do najbliższego szpitala polowego, gdzie wymógł na personelu zapewnienie dziewczynce odpowiedniej opieki.
MANIPULACJA I POPRAWIANIE PRAWDY
Zgodnie z doktryną "prawda na wojnie to przestępstwo", przykłady manipulacji można było by mnożyć w nieskończoność. Dość wspomnieć, że dopuszczali się jej już opisywani wcześniej reporterzy z wojny secesyjnej. "Dom rebelianckiego snajpera" to zdjęcie, wykonane przez Alexa Gardnera, 1 lipca 1863 roku pod Gettysburgiem.
Jest to jedno z najsłynniejszych zdjęć tego okresu, zapewne z racji swojego sugestywnego przekazu: oto samotny człowiek umiera z dala od domu, pośród monumentalnych głazów okrutnego pola bitwy. Samo miejsce jego spoczynku stało się dziś obiektem pielgrzymek każdego miłośnika historii wojny secesyjnej.
Tylko co z tego, gdy prawie sto lat po wykonaniu zdjęcia, po wnikliwej analizie okazało się, że ciało rebelianckiego snajpera widnieje na innej fotografii Gardnera z tamtego dnia. Snajper leży na polu bitwy pośród innych ciał, a na potrzeby zdjęcia, Gardner przeciągnął jego zwłoki w ciekawszą lokalizację i ułożył członki w dramatycznej pozie. Sam karabin również został "pożyczony" - nie jest on bronią snajperską. Oryginalny karabin rebelianta został strzaskany przez unijną kulę, więc Gardner zastąpił go innym karabinem, który ustawił w dobrze widocznym, eksponowanym miejscu.
Podczas wojny domowej w Hiszpanii, Robert Capa, będący wówczas wschodzącą gwiazdą fotografii wojennej, sfotografował moment śmierci Hiszpańskiego żołnierza. Federico Borrell Garcia miał polec podczas walk w Cerro Muriano, a sam Capa niemal automatycznie nacisnął migawkę aparatu, uchwycając sam moment postrzału Federica. "Padający żołnierz" przyniósł ogromną sławę Capie. Wnet okrzyknięto go mianem prawdziwego fotografa wojennego. Jednak niebawem odnalazł się świadek śmierci Federica, który twierdził, że ten poległ chowając się za drzewem. Idealnie puste pole na zdjęciu Capy zastanowiło badaczy na tyle, że przeprowadzili oni dogłębną analizę ukształtowania terenu widocznego na zdjęciu. Szybko okazało się, że w pobliżu Cerro Muriano nie ma ani skrawka podobnego pola, a samo zdjęcie musiało zostać od początku do końca sfabrykowane. Niemniej jednak sam Capa nigdy nie wyjaśnił tej zagadki, a laury wytrawnego, wojennego fotografa i tak nigdy nie zostały mu odebrane.
A druga wojna światowa? Dopiero tutaj fotografowie wojenni zyskali szerokie pole do popisu. O poprawianiu rzeczywistości warto wspomnieć w dwóch przypadkach, z samego początku i samego końca wojny.
Pierwszym z nich jest słynne zdjęcie (właściwie stopklatka filmu propagandowego) żołnierzy Wehrmachtu, usuwających szlaban na granicy z Polską, 1 września 1939 roku. Propaganda niemiecka chciała uchwycić moment, gdy pierwsi żołnierze niemieccy postawią stopę na polskiej ziemi. Mało kto jednak zwraca uwagę, że zdjęcie szlabanu wykonane zostało od strony polskiej, zatem jako pierwszy stopę na polskiej ziemi postawił... sam fotograf.
Drugi, bardziej znany przykład, to czerwonoarmista, pomagający zatknąć sowiecką flagę na dachu Reichstagu, w Berlinie, 2 maja 1945 roku. Na potrzeby sowieckiej propagandy, a raczej ze względu na chęć zatuszowania grabieży, jakich dokonała Armia Czerwona w Niemczech, przed dalszą publikacją zdjęcia, żołnierzowi usunięto jeden ze zdobycznych zegarków, które dumnie prezentował na obu nadgarstkach. Jednak nie to było największym oszustwem. Kiedy autor tego zdjęcia, sowiecki fotograf Jewgienij Chałdej dotarł na dach zdobytego Reichstagu, okazało się, że... flaga już tam wisi! W dodatku zatknięto ją tam już trzy dni wcześniej, tuż po opanowaniu budynku przez czerwonoarmistów. Dlatego na potrzeby zdjęcia, szybko zaaranżowano wywieszenie nowej flagi, którą Chałdej specjalnie przywiózł z Moskwy. Później autor dodał od siebie dymy spowijające miasto w dole, aby dodać zdjęciu dramatyzmu i oczywiście na rządanie włądz wyretuszował ten nieszczęsny zegarek, a samo zdjęcie opublikowane w magazynie "Aganiok" szybko zdobyło międzynarodową sławę.
Warto również wspomnieć o wykonanym we Wrocławiu zdjęciu "Czajkowski - Germania - 1945" - niezwykle klimatycznym, urzekającym tonacją i oświetleniem. Oto grupa czerwonoarmistów, w ruinach niemieckiego domu, oddaje się chwili z muzyką. Tylko autor tego zdjęcia, Dimitrij Nikoiłajewicz Baltermanc, słyszał utwór, grany przez żołnierza - to Czajkowski! To zdjęcie zatrzymuje wojnę. Czas, jakby zawieszony na smudze światła wpadającego przez wyrwę w murze, zdaje się oddalać bezmiar ludzkiego szaleństwa, toczącego się na zewnątrz.
I gdzie tu manipulacja? Ano tutaj - dłuższa chwila poświęcona zdjęciom Baltermanca obnaża prawdę - tego dnia autorowi zostali przydzieleni żołnierze batalionu kpt. Kułagina, których fotograf "wypożyczył" wręcz, do robienia "ustawek" z ich udziałem. Chwilę po "magicznym" zdjęciu "Czajkowskiego" powstało kolejne, już mniej magiczne... Szkoda, że Baltermanc nawet nie zadał sobie trudu relokacji swoich modeli, i kolejne zdjęcie - tym razem bardziej "bitewne" - zrobił w tym samym mieszkaniu. Ciekawe, czy ten krasnoarmiejny "wirtuoz" w ogóle umiał grać na pianinie?
Kolejny przykład poprawiania prawdy, bynajmniej nie miał na celu zdobycia laurów i rozgłosu, ani tym bardziej nie chodziło o zyskanie walorów estetyczno-kompozycyjnych samej fotografii. To przykład manipulacji informacją, przeprowadzoną na potrzeby czysto propagandowe.
Ardeny, 17 grudnia 1944 roku. W okolicach miejscowości Malmedy żołnierze z Kampfgruppe Peiper napotykają oddział Amerykanów z 285. Batalionu Obserwacyjnego Artylerii Polowej. Po krótkiej wymianie ognia, Amerykanie zostają wzięci do niewoli i rozbrojeni. Szybkość przemieszczania się, która cechowała oddział Peipera, wymusiła na Niemcach ograniczenia w pilnowaniu jeńców, którzy wykorzystując ten fakt, poczęli zbiegać do lasu. Pilnujący ich SS-mani otworzyli ogień do zbiegów, zabijając na miejscu 67 osób i raniąc kolejnych 25 (dokładna liczba nie jest znana - tutaj źródła często się rozmijają). Nie miejsce i czas na dokładny opis tego wydarzenia - zresztą, źródeł tego tematu jest bez liku. Skupmy się jednak na tym, co później określono mianem "masakry", a co w istocie było sprawnie przeprowadzoną operacją propagandową. Amerykańscy doktorzy Morrone, Kurcz i Snyder, wyznaczeni do ekshumowania ofiar "masakry" podsumowali liczbę ofiar na 84. Ich wyssane z palca raporty potwierdziły materiały zdjęciowe zgromadzone przez korespondentów wojennych przybyłych na miejsce egzekucji. Obecny na miejscu korespondent wojenny Associated Press, Hal Boyle, nagłośnił natychmiast całą sprawę na łamach magazynu "Stars and Stripes". Tam też, po raz pierwszy użył sformułowania "Masakra pod Malmedy".
Fotografie, jakie wykonano podczas ekshumacji, ukazują ciała poległych Amerykanów, jednak nie wszystkie pochodziły z dnia "masakry". Część ciał, na potrzeby propagandy, po prostu przeniesiono z innych miejsc pola bitwy, "uzupełniając" w ten sposób "niedobory" tak bardzo potrzebne badającym tę sprawę kryminologom. Analizy przeprowadzone po latach wykazały, że lista ofiar zawierała między innymi nazwiska Amerykanów, którzy w tym czasie zmarli w szpitalach polowych z powodu odmrożeń, a także żołnierzy zaginionych w zupełnie innych rejonach Ardenów. Według raportu aż 45 ofiar zginęło od strzału w potylicę (!), co kłóci się z zeznaniami naocznych świadków, wyraźnie twierdzących, że Niemcy, zamiast metodycznej eksterminacji, oddawali jedynie przypadkowe serie w tłum jeńców.
Błędem było by, gdyby nie wspomnieć jeszcze o tysiącach "zwykłych" żołnierzy, każdego dnia wojny robiących zdjęcia swoimi prywatnymi aparatami zabranymi z domu. Ich praca stanowi archiwum wcale nie uboższe i mniej cenne, od tego, pozostawionego przez zawodowych profesjonalistów, którzy bardziej od spustów karabinów, hołubili spusty migawek w swoich aparatach.
Na koniec zastanówmy się, o ileż trudniejsze było by badanie historii, o ileż więcej pytań pozostało by bez odpowiedzi, o ileż mniej materiałów źródłowych mieli byśmy na podorędziu, gdyby nie praca korespondentów wojennych, cywilnych bądź wojskowych, których orężem było słowo silniejsze od kuli i obraz potężniejszy niż tysiąc słów.
Opracował: Michał Tuz
Bibliografia:
Richard F. Newcomb, Iwo-Jima, Magnum, Warszawa, 2003
Andre R. Zbigniewski, Ardeny 1944/45, AJ-Press, Gdańsk, 2004
Tomasz Goban-Klas, Media i komunikowanie masowe, Warszawa-Kraków, 2000
Marcin Wyrwał, Wojenne Ustawki, Onet, 2011
reporterzy.info
famouspictures.org
iconicphotos.wordpress.com
Żródła zdjęć:
panzergrenadier.net
beutepanzer.ru
courrierinternational.com
dokumentalisci.pl
bundesarchiv.de
|