Francja, lato, 1944...
Rozpoczęła się największa operacja desantowa w historii.
Francja, lato, 2010...
Rozpoczęła się największa przygoda z historią, jaką dotąd dane było nam przeżyć.
Co widzieliśmy i czego zaznaliśmy - niech po części dowodem tego będzie poniższa galeria zdjęć wraz z opisami, jakie pozwoliliśmy sobie tutaj zamieścić.
Już w drodze, minąwszy Paryż, na drogowskazach pojawiły się pierwsze nazwy miejscowości, które niejednokrotnie nawiedzały nas w literaturze i filmach. Już wkrótce mieliśmy w nich gościć.
Tutaj nieco skusiła nas nazwa Falaise, jednak postanowiliśmy nie spuszczać wzroku z prawdziwego celu naszej podróży i nie odbiliśmy w prawo.
I tak, minąwszy Caen, dotarliśmy do Ouistreham, a konkretnie do Bénouville, gdzie naszym oczom ukazał się Most Pegaza - miejsce, które dotąd odwiedzaliśmy jedynie czytając Corneliusa Ryana, Stephena Ambrose'a i grając w "Call of Duty".
Most Pegaza (Pegasus Bridge) to most zwodzony na kanale rzeki Orne, który w nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku, stał się celem ataku 6 Brytyjskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. Przejęciem mostu zajęła się kompania majora Johna Howarda, która niezauważona, wylądowała szybowcami Horsa, tuż pod nosami niemieckich obrońców mostu, zdobyła go i utrzymała aż do popołudnia następnego dnia. Mimo, że od momentu lądowania do chwili zdobycia mostu i złożenia radiowego meldunku "Ham and jam" minęło zaledwie 15 minut, żołnierzy Howarda czekała jeszcze kilkunastogodzinna walka o utrzymanie mostu i dopiero około godziny 17:00 usłyszeli melodię "Blue Bonnets over the Border" kobzy Billa Millina z oddziału Lorda Lovata nadchodzącego im z odsieczą.
To samo miejsce - rok 1946 - major Howard i kapitan Wood w towarzystwie Georgesa Gondrée - właściciela pobliskiej kawiarni.
Most Pegaza tuż po zakończeniu działań wojennych. Po lewej stronie widoczny PAK 38...
...który stoi tu do dziś.
Trudno uwierzyć, że tu jesteśmy, choć most jest repliką oryginału - na przełomie lat 80/90 musiano skonstruować nowy most, w związku z koniecznością poszerzenia kanału. Zarówno tutaj, jak i w wielu miejscach, które później odwiedziliśmy, w oczy rzuca się niebywała dbałość o zachowanie pamięci o wydarzeniach z 1944 roku - Francuzi zadali sobie niemało trudu, aby budując nowy most, wykonać go w stylu maksymalnie zbliżonym do oryginału, jak również aby zachować oryginalny most w nienaruszonym stanie i należycie go wyeksponować. Czy w Polsce takie działania były by możliwe?
Za mostem, po prawej stronie rozpościera się widok na mokradła, na których lądowały szybowce. Miejsca lądowań poszczególnych maszyn upamiętniają obeliski, oraz popiersie majora Howarda.
Z racji niewielkiej odległości od mostu, aż dziw bierze, że lądowanie umknęło uwadze Niemców. Zdjęcie wykonane z miejsca lądowania ostatniego z szybowców, najdalej od mostu. W tle sam most (po środku) i budynek Café Gondrée (po lewej).
Zdjęcie szybowców Horsa po wylądowaniu, wykonane w 1944 roku z tego samego miejsca. W tle również Most Pegaza (po środku) i budynek Café Gondrée (po lewej).
Tuż przy wyjeździe z Bénouville, przy Alei Johna Howarda znajduje się muzeum upamiętniające wydarzenia związane z mostem, a w nim replika szybowca Horsa...
...oraz oryginalny most, którego miejsce na kanale zajęła replika.
Most Pegaza w grze "Call of Duty".
Wracamy na druga stronę kanału. Po prawej stoi nieco zaniedbany Centaur IV z działem 95 mm, należący niegdyś do Royal Marine Armoured Support Group. Człogi tego typu, przystosowane były do strzelania bezpośrednio z barek desantowych LCT, o czym świadczy podziałka na wieży człogu, ułatwiająca dowódcy kierowanie ogniem spoza wnętrza pojazdu.
Po lewej stronie drogi znajduje się Café Gondrée - pierwszy budynek wyzwolony przez aliantów na francuskiej ziemi.
Wnętrze kawiarni przypomina raczej muzeum - to pamiątki pozostawione tutaj przez weteranów 6 Brytyjskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej.
Po wypiciu supermocarnej kawy zaserwowanej przez córkę Georgesa, madame Arlette Gondrée, ruszamy w dalszą drogę, wiedzeni kierunkowskazami takimi jak ten.
Wkrótce dotarliśmy do wybrzeża. Kierując się na zachód, mijaliśmy kolejno plażę Sword...
...Juno...
...oraz Gold...
...aby na wysokości Colleville-sur-mer osiągnąć jeden z głównych celów naszej podróży: o zachodzie słońca stanąć na plaży Omaha...
...i rozwinąć na niej banner naszej grupy.
Po noclegu w Caen, kolejny dzień przywitał nas pogodą, jaką alianci zastali podczas lądowania w 1944 roku. Jednak ponure niebo i mżawka jedynie wzmogły klimat miejsca, które odwiedziliśmy: bateria dział w Longues-sur-mer.
Bateria w Longues-sur-mer, składała się z czterech 152-milimetrowych dział, zlokalizowanych w betonowych bunkrach, rozlokowanych kilkaset metrów od wybrzeża. Umiejscowienie baterii na skraju wioski Longues-sur-mer, znajdującej się na styku plaż Gold i Omaha, umożliwiało jej skuteczny ostrzał obu tych sektorów. Stanowisko kierujące ogniem baterii znajdowało się na klifie, tuż nad plażą.
Amerykański żołnierz przygląda się jednemu z dział baterii, tuż po jej zdobyciu przez aliantów.
Bateria ta była jednym z 1600 różnego rodzaju umocnień wchodzących w skład Wału Atlantyckiego. Każde z jej czterech dział ważyło 20 ton i było w stanie wystrzelić 6 pocisków na minutę.
Kolejne działo baterii - wskutek ostrzału zerwana została cała osłona działa.
Bateria w Longues-sur-mer, pomimo silnego zbombardowania, brała czynny udział w ostrzeliwaniu brytyjskich jednostek pływających przez cały D-Day. Główny pojedynek, bateria stoczyła z brytyjskim krążownikiem Ajax, któremu udało się zniszczyć bezpośrednim trafieniem jedno z dział baterii, to najdalej wysunięte na wschód. Niemniej jednak bateria pozostawała sprawna aż do 7 czerwca, kiedy została zdobyta przez Brytyjczyków z Dywizji Devonshire.
Mimo ciężkiej próby ogniowej, jaką bateria przeszła 6 czerwca 1944 roku, jej stan jest znakomity, a 152-milimetrowe lufy wyglądają na gotowe do wyplucia kolejnego pocisku w stronę Kanału La Manche.
Otwory w górnej częsci kopuły bunkra, często mylnie identyfikowane jako efekt ostrzału z powietrza, naprawdę służyły lepszemu ukorzenieniu się trawy, która w celach maskujących bujnie porastała cały obiekt.
Jednak po bliższych oględzinach to wrażenie nienaruszonego stanu dział nieco się rozmywa, a poszarpane odłamkami osłony świadczą o piekle, jakie rozgorzało tutaj podczas D-Day.
Działo, które zostało wyłączone z baterii, bezpośrednim trafieniem z brytyjskiego krążownika Ajax.
Posadzka w jednym z bunkrów nadal nosi ślady podkutych trzewików dawnych lokatorów.
Jeszcze jeden rzut oka na baterię, która wydaje się nadal strzec wybrzeża przed inwazją alinatów...
...i ruszamy dalej, po drodze odwiedzając Église Saint-Laurent - jeden z wielu uroczych kościółków rozsianych po okolicy.
Mijamy malownicze miejscowości...
...ciche folwarki, niemal nietknięte współczesnością...
...i inne obrazki, jakby żywcem wyjęte z gry "Call of Duty".
Gdzieniegdzie widać jeszcze ślady działań wojennych.
Zaskoczeni nagłą zmianą pogody, docieramy do Ste-Mere-Église.
Normandzka pogoda wyglądała dokładnie jak w "Szeregowcu Ryanie" - ciężka szarość nieba dosłownie w kilkanaście minut zamieniła się w błękit - chmury znad Kanału La Manche znikły równie nagle, jak się pojawiły.
Kościół na rynku w Ste-Mere-Église...
...z "pomnikiem" ku pamięci szeregowego Johna Steele'a.
Szeregowy John M. Steele, jako spadochroniarz amerykańskiej 82 Dywizji Powietrzno-Desantowej, był jednym w wielu, którzy w nocy z 5 na 6 czerwca zostali omyłkowo zrzuceni nad Ste-Mere-Église, wprost na znajdujący się tam niemiecki garnizon. Był za to jednym z niewielu, którzy przeżyli lądowanie na rynek Ste-Mere-Église, tylko dlatego, że zawisł na wieży kościoła, gdzie doczekał do rana, udając martwego.
John Steele wisi na wieży kościoła - kadr z filmu "Najdłuższy Dzień".
Steele trafił później do niemieckiej niewoli, skąd uciekł i dołączył do 505 Pułku Powietrzno-Desantowego, z którym kontynuował działania w Normandii. Szczęśliwie doczekał końca wojny. Zmarł w 1969 roku w Illinois.
Wnętrze kościoła - witraż poświęcony amerykańskim spadochroniarzom.
Tuż naprzeciwko kościoła znajduje się muzeum 82 i 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej...
...gdzie już przy wejściu wita nas pięknie zachowany M4 Sherman...
...a dalsza część ekspozycji przedstawiona jest głównie za pomocą dioram. Generalnie, normandzkie muzea zachwyciły nas odejściem od standardowego sposobu ekspozycji za pomocą siermiężnych gablot i przydługawych opisów drobnym maczkiem. W muzeach takich jak to, ekspozycja niemal żyła, dynamicznie ukazując działanie eksponatów i sposób ich użycia. Tak jak na przykład diorama załadunku C-47 Dakota na lotnisku Upottery w Anglii...
...lub szybowiec CG-4 Waco, który można było zwiedzić zarówno od góry...
...jak i od środka.
I jeszcze jedna, tym razem "rozbita" Dakota, na obrzeżach muzeum.
Opuszczamy Ste-Mere-Église i udajemy się w kierunku Ste-Marie-du-Mont, po drodze mijając zaciszny kościółek, którego podwoje zdobią pociski dział baterii przybrzeżnej.
Nie zwalniając tempa, mkniemy pośród żywopłotów bocage.
Słowo "bocage" pochodzi z języka starofrancuskiego i oznacza zaciszny zagajnik. Od setek lat, normandzcy rolnicy oznaczali granice swych pól i sadów, za pomocą żywopłotów. Jednak żywopłoty owe, w normadzkim wydaniu, to wysokie czasem na ponad 2 metry, porośnięte trawą wały, usypane z polnych kamieni i ziemi. Na szczycie każdego żywopłotu, sadzono szpalery drzew i krzewów (czasem również drzew owocowych, aby maksymalnie wykorzystać teren pod uprawy), które wpuszczając korzenie w wał, wzmacniały jego strukturę.
Takie żywopłoty, nieco niedocenione przez aliancki wywiad, stały się dla wojsk inwazyjnych przeszkodą niemal nie do przebycia, utrudniającą obserwację i manewrowanie. Oddział żołnierzy, zaskoczony atakiem na drodze pomiędzy takimi żywopłotami, często znajdował się w potrzasku bez możliwości ucieczki lub schronienia.
Alianci na długie tygodnie utknęli w labiryncie normadzkich bocage...
Zaimprowizowane lądowisko szybowców desantowych - na drugim planie rozciąga się kraina żywopłotów - "bocage".
Niejednokrotnie gubiąc się w sieci żywopłotów, mijamy łąkę, położoną nieco na północny zachód od Brécourt, gdzie rozlokowana była bateria 105-milimetrowych dział niemieckigo 90 Pułku Artylerii, które w brawurowym ataku wyłaczyła z działań Kompania "E", Richarda Wintersa.
W drodze na plażę Utah, Normandia raczy nas kolejnymi widokami, gdzie czas zatrzymał się dekady temu.
Wejścia na plażę Utah strzeże kolejny Sherman.
Sama plaża odkrywa przed nami bogactwo swoich betonowych skarbów.
Wydmy są dosłownie naszpikowane betonowymi umocnieniami.
Plaża Utah była ważnym przyczółkiem, gdyż stanowiła łatwy dostęp do kluczowego szlaku komunikacyjnego: drogi łączącej Carentan z Bayeux, ciągnącej się równolegle do linii całego wybrzeża.
Lądowanie na plaży wyznaczono na godzinę 06:30, a wziąć w nim miała udział amerykańska 4 Dywizja Piechoty - na plażę wysłano 20.000 ludzi i ponad 1700 pojazdów.
W trakcie lądowania, silny prąd morski zniósł tę część desantu, która miała lądować w sektorach Tare Green i Uncle Red, niemal 2 kilometry na wschód od zaplanowanego miejsca, niemniej jednak pas plaży, w którym barki dobiły do brzegu, okazał się znacznie lżej broniony, dzięki czemu straty w ludziach i sprzęcie były niewielkie, w porównaniu do strat na plaży Omaha (niecałych 300 poległych).
Pierwsza fala desantu na plażę Utah.
Widok z sektora Tare Green w kierunku Uncle Red.
To samo miejsce, 66 lat później.
Nieco dalej na wschód - jeden z wielu "jeży" rozsianych po całym terenie.
Muzeum plaży Utah -
nieco po macoszemu odrestaurowany Leichter Ladungsträger SdKfz 302 "Goliath", który był masowo używany przy obronie plaży.
Kończymy wizytę na plaży Utah i ruszamy dalej...
...mijając spokojne Ste-Marie-du-Mont, kierujemy się do Carentan.
Po drodze składamy wizytę w miejscu znanym między innymi z gry komputerowej "Brothers in Arms": Dead Man's Corner oraz w znajdującym się tam muzeum wojsk spadochronowych.
Dead Man's Corner Museum, to pojedynczy budynek, stojący na skrzyżowaniu trzech głównych dróg, łączących Ste-Marie-du-Mont z Carentan oraz z St-Côme-du-Mont.
Natarcie amerykańskiej 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej na Carentan, wiodło właśnie przez to skrzyżowanie.
Skrzyżowanie dróg: do St-Côme-du-Mont w prawo i do Ste-Marie-du-Mont w lewo. Za plecami fotografa droga do Carentan.
Sam budynek obsadzony był spadochroniarzami z 6 Pułku Fallschirmjäger, którzy dość mocno uprzykrzali życie amerykańskim spadochroniarzom, czekającym na posiłki mające dołączyć do nich z plaży Utah, aby wspólnie zaatakować Carentan. Pierwszy amerykański czołg M3 Stuart, który dotarł z plaży do skrzyżowania, został unieszkodliwiony strzałem z Panzerfausta, po czym jeszcze długie godziny stał w płomieniach na środku skrzyżowania, z ciałem jego dowódcy, bezwładnie zwisającym z włazu wieżyczki. Amerykanie natychmiast nadali przydomek temu miejscu: Dead Man's Corner - Zaułek Umarlaka.
Skrzyżowanie, płonący Stuart i budynek w tle - scena z gry "Brothers in Arms".
W samym budynku mieścił się sztab niemieckich spadochroniarzy oraz punkt pierwszej pomocy, co dziś, w fantastyczny sposób prezentuje nam muzeum.
Sztab niemieckich spadochroniarzy...
...i punkt opatrunkowy. Oczywiście wszystko podane w formie niezwykle dynamicznych i sugestywnych dioram. Niezwykły klimat tego miejsca dopełniony był odpowiednim udźwiękowieniem sączącym się w tle: urywane komunikaty radiowe i odgłosy odległej kanonady.
Górne piętra muzeum poświęcone były spadochroniarzom amerykańskim, ale i tu znalazły się takie ciekawostki niemieckiego wyposażenia, jak na przykład kamuflowane ładownice do Mausera.
Na dole kolejny szok - supermarket każdego rekonstruktora...
...gdzie zaopatrzyć się można było dosłownie we wszystko - w oryginał lub replikę. Ceny porównywalne do naszych.
A w sadzie za budynkiem ulokowała się piękna osiemdziesiątka-ósemka o wdzięcznym imieniu Lili.
Ruszamy dalej - kolejny przystanek - Carentan...
Centrum Carentan, z widocznym po środku pomnikiem bohaterów I wojny światowej. W restauracji pod arkadami po prawej, zaserwowano nam pizzę w regionalnym wydaniu:
ciasto cienkie jak naleśnik + mielone mięso + ser + surowe jajko.
Atak amerykanów na Carentan rozpoczął się 9 czerwca 1944 roku. Miasto bronione było przez żołnierzy 6 Pułku Fallschirmjäger Obersta Fredericka von der Heydte i 91 Pułku Piechoty, wycofanych z rejonu St-Côme-du-Mont. Cierpiący na braki zaopatrzenia i problemy z łącznością Niemcy, od 11 czerwca wspierani żołnierzami 17 Dywizji Grenadierów Pancernych SS, bronili miasta do 12 czerwca 1944 roku.
Amerykanie w Carentan, pod pomnikiem bohaterów I wojny światowej.
"Carentan" - kadr z serialu "Kompania Braci" - niektórzy dopatrują się podobieństw w budynkach, choć całe miasteczko było jedynie atrapą - na potrzeby serialu zostało wybudowane od podstaw na jednym z lotnisk w Anglii...
Kolejny przystanek - cmentarz żołnierzy niemieckich w La Cambe.
Od razu zaskakuje nas ogromna liczba polsko brzmiących nazwisk, takich jak Erwin Kaminski...
...czy Stanislaw Labuda.
Kwadrat 47, rząd 3, grób 120 - Michael Wittmann wraz z załogą.
Z cmentarza kierujemy się znów ku wybrzeżu, aby odwiedzić kolejne, ważne miejsce - Pointe du hoc.
Pointe du Hoc, to 30-metrowej wysokości klif, ostro wcinający się w Kanał La Manche. Idealne miejsce na zlokalizowanie dział artylerii nabrzeżnej, w razie konieczności do obrony przylegających plaż. Niemcy doskonale zdając sobie z tego sprawę, wykorzystali to dobrodziejstwo ukształtowania terenu do rozmieszczenia na nim baterii sześciu 155-milimetrowych dział, które swoim zasięgiem mogły ostrzeliwać zarówno plażę Utah po swojej lewej i plażę Omaha po prawej stronie.
Eskadra bombowców Havoc - w dole zbombardowane Pointe du hoc.
Z idealnego rozlokowania dział, zdawali sobie sprawę również alianci, toteż Pointe du Hoc stało się celem kilku nalotów bombowych, wspieranych przez intensywny ostrzał z morza.
Niemniej jednak zdjęcia lotnicze pokazały, że fortyfikacje na klifie oparły się burzy ognia, więc niezbędne było zdobycie ich siłami ludzkimi.
Charakterystyczny "ząb" na Pointe du Hoc.
6 czerwca 1944 roku, zajęciem klifu i zdobyciem fortyfikacji, zajął się 2 Batalion Rangersów Jamesa E. Ruddera. Jednak po zajęciu klifu, okazało się że bateria dział została przeniesiona w inne miejsce. Rangersi pozostali jednak na Pointe du Hoc, przez następne dwa dni odpierając niemieckie kontrataki, aż do uzyskania wsparcia ze strony wojsk przybyłych z plaży Omaha.
To samo miejsce na stopklatce filmu "Najdłuższy dzień".
Dziś księżycowy krajobraz Pointe du Hoc, przypomina o potężnym bombardowaniu, jakie przeżyło to miejsce.
Niektóre kratery są głębokie na dosłownie 3-4 metry...
...a pośród nich nadal roi się od na wpół zniszczonych fortyfikacji...
...i miejsc, w których niegdyś znajdowały się działa.
Ruszamy dalej, w kierunku plaży Omaha, po drodze zwiedzając muzeum w Vierville-sur-Mer, a w nim między innymi...
...jedna z naprawdę wielu wałęsających się w tym rejonie osiemdziesiątek-ósemek...
..."zestaw naprawczy" do Pantery...
...barka desantowa LCVP, która ku naszemu zdziwieniu okazała się być wykonana niemal w całości ze sklejki...
...poteżny 88-milimetrowy PAK 43...
...oraz dzwon schronu - wbrew pozorom wykonany ze stali, a nie z plasteliny.
Za stodołą odkryliśmy kolekcję nikomu nie potrzebnych kółek...
...a na przyległym pastwisku, tuż obok stadka owiec, spokojnie rdzewiał sobie PAK 40.
Wprost z Vierville-sur-Mer poraz kolejny udajemy się na plażę Omaha.
Plaża Omaha jest zupełnym przeciwieństwem dopiero co odwiedzonej przez nas plaży Utah. W większości jej pas jest zagospodarowany, a nowoczesne domki letniskowe rozłożyły się tuż przy samym wybrzeżu. Próżno szukać tu bunkrów i innych śladów wydarzeń z 1944 roku.
Jednym z nielicznych światków historii jest tutaj stanowsko działa 75 mm, ulokowane dokładnie na styku sektorów Charlie i Dog Green.
Tuż obok postawiono pomnik Gwardii Narodowej, swoim kształtem nawiązujący do niegdyś tu rozlokowanych betonowych stanowisk Wału Atlantyckiego.
Nieco dalej na wchód, na wysokości St-Laurent-sur-Mer - "The Allied forces landed on this shore...". W tle widać pomnik "Les Braves".
Dziekujemy, że pamiętacie także o nas.
Jeszcze dalej na wschód - sektor Easy Red.
Wracamy do Colleville-sur-mer, które o zachodzie słońca wygląda jeszcze piękniej i klimatyczniej.
Wieczorna, piesza wędrówka, spowrotem na plażę Omaha.
Wieczór spędzamy na ciągnącej się wzdłuż tej części plaży wyniosłości... ale więcej o niej nieco niżej.
Spędzamy noc w jednym ze starych domów w Colleville-sur-mer. Rano przemiła gospodyni częstuje nas swojskim, typowo francuskim śniadaniem: croissanty, bagietki, dżemy, sery, kakao... Żegnamy się z gospodarzami i udajemy się na amerykański cmentarz.
Napis przy wejściu: "Cisza i Szacunek" był zupełnie zbędny ze względu na niezwykły klimat tego miejsca.
Cmentarz okazał się być jednym z najbardziej uporządkowanych miejsc, które widzieliśmy. Jego francuscy opiekunowie dbają tu dosłownie o każde źdźbło trawy.
Ponad 9 tysięcy poległych...
...a pośród nich - podobnie jak na niemieckim cmentarzu w La Cambe - sporo polskich nazwisk.
Na wschodnim krańcu cmentarza wznosi się potężny memoriał dedykowany poległym Amerykanom, których ciał nigdy nie odnaleziono.
Z cmentarza rozpościera sie rozległy widok na plażę Omaha, na którą spiesznie ruszamy, aby odwiedzić ją już po raz ostatni.
Tuż obok cmentarza, plaży strzeże jeden z bardzo nielicznych bunkrów.
Wypłukana falami przypływów wynisłość plaży - "...that shingle ridge" znana z "Szeregowca Ryana", która lądującym na plaży Amerykanom dała pierwsze, w miarę bezpieczne schronienie, od czasu opuszczenia barek desantowych.
Plaża Omaha była 6,5 kilometrowej długości pasem wybrzeża Normandii, które podczas D-Day przypadło w udziale amerykańskim 1 i 29 Dywizji Piechoty. Silny wiatr i prądy morskie spowodowały, że wiele jednostek pływających nie było w stanie dokonać desantu w miejscach przeznaczenia.
Amerykanie lądują na plaży Omaha - w tle widoczny klif...
...ten sam klif,
na którym który dziś umiejscowiono cmentarz.
Dodatkowo, lądujący Amerykanie dostali się pod ciężki ostrzał niemieckiej artylerii oraz karabinów maszynowych, w efekcie czego na plaży poległo ponad 3.000 aliantów, a jej zdobycie zajęło im niemal 10 godzin.
Pas plaży jest bardzo szeroki - to daje wyobrażenie, jak długą drogę mieli do pokonania lądujący tu żołnierze...
...na otwartej przestrzeni, pod gradem pocisków.
Wprost z plaży Omaha ruszamy na wschód, w kierunku Arromanches-les-Bains, gdzie spoczywają resztki sztucznego portu Mullbery.
Muzeum w Arromanches-les-Bains jakoś specjalnie nie zachwyca - zamiast oryginalnych eksponatów, większość jego zasobów to dioramy modelarskie. Niemniej jednak jedna z dioram prezentująca działanie portu Mullbery, jest dość interesująca.
Zanim aliantom udało się zdobyć któreś z ważnych, francuskich miast portowych, zaopatrzenie armii dostarczane było między innymi przez sztuczne porty Mulberry, zlokalizowane w rejonie St-Laurent-sur-Mer przy plaży Omaha oraz w Arromanches-les-Bains przy plaży Gold. Port przy plaży Omaha nie przetrwał sztormu, który nawiedził tamten rejon 19 czerwca 1944 roku, toteż do dyspozycji aliantów pozostał jedynie port przy plaży Gold. Dzięki niemu, do kwietnia 1945 roku, na francuskim lądzie znalazło się ponad 2,5 miliona żołnierzy, 500 tysięcy pojazdów i 4 miliony ton zaopatrzenia.
Port Mullbery w Arromanches-les-Bains w 1944 roku...
...i to co z niego zostało do dziś.
Za to tuż za muzeum stoi przepięknej urody osiemdziesiątka-ósemka...
...oraz odrestaurowany pomost portu Mullbery.
Widok na plażę Gold i przybrzeżne pozostałości portu.
Nieopodal stoi Sherman, nazwany przez swoją francuską załogę
"Berry-au-Bac" na cześć jednego z francuskich miast, które ucierpiały podczas Wielkiej Wojny.
Ruszamy dalej, na wschód. Kierujemy się ponownie do Ouistreham, czyli tam, gdzie zaczęliśmy naszą normandyjską przygodę.
Tutaj, już jako zwieńczenie wycieczki, czeka na nas jedno z najlepszych muzeów w Normandii - Le Grand Bunker - sześciopietrowa, masywna budowla, mierząca 16 metrów wysokości.
Już przy wejściu, pośród eksponatów takich jak kolejna osiemdziesiątka-ósemka, rakieta V1 oraz działo samobieżne M7 Priest, szczególną uwagę zwraca kolejny egzemplarz LCVP, o numerze PA30-31...
...jest to dokładnie ten sam egzemplarz, który miał swoje pięć minut (a raczej pięć sekund) w "Szeregowcu Ryanie".
Ale wróćmy do samej wieży - jej zadaniem była obserwacja wybrzeża plaży Sword. Dalmierz na szczycie jest sprawny do dziś.
Wieża była samowystarczalna, zaopatrzona we własny lazaret...
...kuchnię...
...a nawet rusznikarnię.
Jednym z ciekawszych eksponatów jest kamuflowany egzemplarz MG42.
Bunkier obsługiwała 50-osobowa załoga. Jego zdobycie zajęło brytyjczykom lądującym na plaży Sword aż trzy dni.
Przejechaliśmy parę tysięcy kilometrów, wydaliśmy parę tysięcy złotych... ale ciągle nam mało! Przewodniki i zasoby internetu wciąż pokazują nam, że odkryliśmy zaledwie skrawek skarbów, które skrywa Normandia. Lista miejsc, które warto odwiedzić jest jeszcze bardzo, bardzo długa. Tak długa, że naszą wycieczkę można nazwać zaledwie rekonesansem poprzedzającym prawdziwy, długi wypad, na który wybierzemy się już wkrótce.
Jednak z Normandii nie wróciliśmy prosto do domu...
...ale to już zupełnie inna historia.
opracował: Michał Tuz
powrót